-Dzięki ci, że tu jesteś- powiedział szeptem rozklejając się już do końca.
Długo nic nie mówiliśmy. Jego głowa leżała na mojej dłoni a moja była odwrócona w drugą stronę. Łzy spływały po policzkach szybko, jak krople deszczu po szybie. Nie byłam w stanie znowu spojrzeć mu w oczy. Kiedy poczułam, że jego głowa się podnosi, uczucie bezsilności doprowadzało mnie to duchowej śmierci. W życiu bywa różnie, ale moja sytuacja była straszna. Nie należała do normy i nie mieściła się w przeciętnym ludzkim umyśle.
- Przepraszam- powtórzyłam po raz kolejny. Nie powiedziałam mu tego prosto w twarz, ponieważ moją schowałam w poduszce. Był tak niewyspany, tak smutny i wykończony, że nie mogłam na niego patrzeć. Nie zniosłabym znowu tego widoku.
- Julia, chciałbym na ciebie spojrzeć, nie chowaj się- powiedział szeptem. Jego głos się zmienił. Był szorstki i bardziej chłodny niż zwykle. Nie mogłam oczekiwać od niego tego co było przed wypadkiem. Dlatego przez myśl przeszło mi, aby dać mu w tym życiu spokój. Moja choroba by go wiecznie ograniczała. Nie lubię odbierać komuś wolności. A on należy do osób wolnych duchowo i ciałem też. Zawsze robił to co chciał nie patrząc na konsekwencję. Jego życie było ciekawe, bo zawsze mógł zmienić bieg wydarzeń. Nie mogłam mu tego odebrać. Wykańczało go to. Moje cierpienie przytulało jego ciało i raniło jego wnętrzności. Dlatego w tamtej chwili postanowiłam to zakończyć. W tym nie było nic egoistycznego. Ja chciałam jego dobra, chciałam aby jego życie...było jego....Kochałam go ponad wszystko. Zabiłam mu dziecko i nie mogłam sobie pozwolić na to aby psuć mu życie jeszcze bardziej
Usiadłam sobie na łóżku, złapałam jego dłoń i spojrzałam na jego biedną twarz.
- W ciągu 2 tygodni zniszczyłam ci życie, dlatego chciałabym abyś wyszedł stąd i jak na razie nie odwiedzał mnie. Moje życie, nie jest w stanie łączyć się z twoim. Nie chcę mieć aktualnie nikogo. Chcę tylko dojść do zdrowia. Tu nie chodzi o uczucia...Przepraszam jeszcze raz- mówiłam powoli i wyraźnie. Starałam się nie pokazywać, że psychicznie cierpię bardziej niż fizycznie. Głos miałam szorstki i zdecydowany. Szkoda tylko, że to było aktorstwo.
- Ty chyba nie myślisz poważnie. Straciłem cię prawie ostatnio...nie pozwolę aby stało się to ponownie- powiedział oddychając coraz szybciej. Zauważyłam, że jego nerwica powracała. Wiedziałam, że on potrafił być innym człowiekiem, kiedy się denerwował, ale musiałam stanąć na swoim. Nie mogłam wiecznie ulegać, myśląc że on ma racja w każdej sprawie.
- Podjęłam już decyzje- powiedziałam zdecydowanie. Kosztowało mnie to na prawdę dużo
- I tak stąd nie wyjdę- pokręcił głową- nie możesz teraz tak po prostu tego zakończyć. Ty mówisz teraz do psychola..wiesz o tym?
- Robert....ja bardzo cię o to proszę. Nie mogę już z tobą być- dostałam skurczy brzucha.
- Boli? zawołać lekarza?- martwił się. Dotknął mój brzuch i poczułam że jego ręka się trzęsie.
Nie wytrzymałam i znowu zaczęłam płakać.
- Nie... jest dobrze. Pomożesz mi najbardziej jak stąd teraz wyjdziesz i zostanę sama- powiedziałam kładąc się z powrotem na łóżku. Nie mogłam uwierzyć, że nadal go ranię. Sprawiam mu ból nawet wtedy kiedy od tego cierpienia chcę go uchronić. Czułam się wtedy tak podle, że ból brzucha był....ale tak, jakby go nie było.
On też płakał. Kolejny raz dziś. Błagałam wtedy, żeby to był tylko koszmar który się skończy jak się obudzę. Obudziłabym się w moim łóżku z Robertem, który nie spałby już. Siedziałby koło mnie ze swoim szkicownikiem. Po raz kolejny rysy mojej twarzy, byłyby identyczne, jak w realu. Na twarzy miałby ten perfekcyjny krzywy uśmiech a jego palce zostałyby pobrudzone od grafitu ołówka. Powiedziałabym mu zwykłe dzień dobry, albo zrobiłby to on, wyprzedzając mnie. Odłożyłby szkicownik i pewnie położyłby głowę na moim brzuchu, żebym pobawiła się jego włosami. Po czym to ja bym się uśmiechnęła szeroko i cała reszta mogłaby zniknąć.
Marzenia.
Wróciłam na ziemię, gdy Robert wstał z krzesła. Na początku pomyślałam naiwnie, że wyjdzie z tego pokoju. Nie zrobił tego. Zaczął po nim chodzić i rozglądać się bo śnieżnobiałych pułkach i po błękitnych ścianach. Tak jakby czegoś szukał...a może tylko mi się zdawało?
Poruszał się powoli. Miałam wrażenie, że chodzi tak wolno...żeby zatrzymać czas, albo przynajmniej spowolnić. Ale czemu?
Miałam tyle pytań w głowie na które nie znałam odpowiedzi...
Ale nagle zaczął mówić.
- Wiesz kiedy pomyślałem po raz pierwszy w życiu, że moje życie nie ma sensu?- powiedział nie odwracając się do mnie. W ręce miał jakąś książkę, po którą sięgnął z regału.
- Nie wiem- przyznałam cicho. Nie wiedziałam do czego zmierza.
- To może nie jest zbyt romantyczne...ale powiem ci, że to był dzień w którym zobaczyłem cię na sali gimnastycznej w 1 dzień szkoły. A wiesz czemu?- zapytał zamykając z hukiem książkę. Odwrócił się w moją stronę.
Nie odezwałam się. Tylko ruszyłam przecząco głową.
- Bo zakochałam się w niewinnej i skromnej dziewczynie, której zrujnowałbym życie. A nie mogłem na dłuższą metę cię nie mieć. Wtedy pomyślałem że moje życie nie ma sensu....że żyję tylko po to, aby inni zatruwali się mną - powiedział pewnie. Na końcu ziewnął. Nie spał tak długo już pewnie, że teraz było mu ciężko utrzymać się na nogach. Ale mimo wszystko miał lepiej...bo w przeciwieństwie do mnie, mógł jeszcze nimi ruszać.
Nie powiedziałam nic po raz kolejny. Ale nie przejął się tym...bo to był jego monolog.. do czegoś zmierzał
- I powiem ci, że jesteś cholerną egoistką!- podniósł głos- nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Myślisz, że jak zabronisz mi być z tobą, to to mnie uchroni przed cierpieniem...Ale wiesz co? Głównie tyczy się to ciebie...bo będziesz mnie miała z głowy...Ale ja ci nie zabroniłem nigdy ze mną przebywać. Może do zabrzmi psychicznie...ale nie pozbędziesz się mnie..- na tym zakończył swój monolog. Stanął plecami do mnie i zaczął obserwować coś za oknem.
Dyskusja z nim nie miała sensu. Nawet na to siły nie miałam. Spoglądałam na niego tak z 3 minuty. Stał ciągle i patrzył na coś, czego nie widziałam. Pewnie nie odwracał się, bo nie chciał znowu widzieć mnie w tym stanie. Wzięłam głęboki oddech i położyłam się z powrotem. Tym razem też odwróciłam się do niego plecami.
Pomyślałam sobie o tym, jak mogła wyglądać moja reanimacja na tych schodach w mieszkaniu. Jak on musiał być zdesperowany. Ale dał radę. Uratował mi życie....A ja mu je zrujnowałam..
I właśnie leżąć na tym łóżku ze łzami w oczach pomyślałam po raz pierwszy że nie chce mi się żyć.
Wyszedł z pokoju bez słowa. Zamknęłam oczy jak tylko drzwi się zamknęły a po moich policzkach słynęły łzy. Nie pierwszy raz dziś. Wytarłam je rękawem od szpitalnej piżamy. Chciałam wstać. Nie wiem w sumie po co. Ale chciałam podejść do okna i zobaczyć, co się tam dzieje. Stanęłam na nogi i myślałam, że to jest niesamowite, że mogę się ruszyć. Ale zrobiłam 3 kroki do przodu i upadłam boleśnie na płytki. Kolana zabolały tak mocno, że aż krzyknęłam. Nagle wbiegł Robert, który pewnie usłyszał mój krzyk na korytarzu. Miał w rękach tackę z jakimś jedzeniem, którą w ułamku sekundy odłożył na szafce i podszedł do mnie. Nie odezwał się, bo chyba wiedział że jak zacząłby mówić....te żałosne testy że będzie dobrze itd..to wtedy znowu bym zaczęła płakać. Znał mnie już zbyt dobrze.
Chciał pomóc mi wstać, ale zauważył że nie jestem w stanie ustać na własnych nogach. Podniósł więc mnie i zaniósł na łóżko.
Kiedy doszło do mnie, że z tego łóżka raczej nie zejdę na własnych nogach wiedziałam już, że nie dam sobie rady. Czy życie musi być takie niesprawiedliwe? Co ja złego zrobiłam?
- Julia, to co? Zjemy coś?- wskazał wzrokiem na tackę pełną jedzenia.
- Nie jestem głodna- położyłam się tak jak poprzednio i zamknęłam oczy.
- Proszę, musisz jeść...- głos mu się urwał. Położył się koło mnie. Ale nie dotknął. Leżał w ciszy przez parę minut.
Nie chciałam rozmawiać, chciałam umierać. Ale w życiu bywa tak, że jak akurat chciałabym żyć........umarłabym.
Nie mógł wytrzymać w ciszy. Odezwał się w końcu.
- Jak nie będziesz jadła, przyjdą do ciebie inni lekarze i zapewniam cię, że nie wyjdziesz stąd prędko. Będą cię faszerować tabletkami i jak to nie pomoże, będziesz uważana za anorektyczkę. Brak energii przykuje cię do wózka do końca życia...- przerwałam mu, bo miałam już dość tego gadania, nawet jeśli miał racje.
- Dobranoc- zamknęłam oczy i położyłam sobie na głowę poduszkę. Koniec na dziś.
Ale szybkiego oddechu Roberta nie dało się nie słyszeć. Wiedziałam, że jest bezsilny. Znowu go raniłam. Znowu.
Poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Chyba chciał sprawdzić czy nie płaczę. Pierwszy raz od kiedy go ujrzałam po śpiączce dotknął mnie a nie moją dłoń.
Wycofał rękę i wstał z łóżka. Jednak wiedziałam, że się nie podda. Wróci jeszcze i będzie o mnie walczył. Ale ja już czułam się przegrana.
Nie oszukujmy się, byłam przegrana.
Minęły 2 dni a sytuacja się nie zmieniała. Leżałam przez ten cały czas i nie mogłam się pozbierać. Z Robertem zamieniłam może z 2 zdania....bo jak coś mówił to nie otrzymywał odpowiedzi. Doktor twierdził, że jak mi nie przejdzie, będzie musiał poprosić psychologa. Nie chciałam kolejnych lekarzy...
Ale przyszedł. Nigdy bym nie powiedziała że taki mężczyzna mógłby pracować w takiej luksusowej klinice. Miał długaśne czarne włosy, lekki zarost i zabójczo ciemne oczy. Był ubrany na czarno, a jego koszula aż błagała o wyprasowanie. A Właśnie taki psycholog do mnie przyszedł.
- Dzień dobry- usiadł na sławnym już krześle koło mojego łóżka.
- Dobry- powiedziałam bardzo ironicznie.
- Jestem Lucek i przyszedłem, bo mi kazano- powiedział znudzony.
Lucek?
Zaśmiałam się.
- Jestem Julia i niech pan wraca do innych pacjentów- wyszeptałam siadając na łóżku
- Czemu go ranisz?- zapytał.
- Słucham?- zapytałam oburzona.
- No, twojego chłopaka. Nie rozumiem twojej postawy, dziewczyno- spojrzałam na niego jak na ufo.
- Pan tu jest żeby mi pomóc, czy Robertowi? Bo nie rozumiem!!- podniosłam głos.
- Popracujemy też nad tobą, ale najpierw trzeba to wyjaśnić, bo on jest w gorszym stanie- odrzekł spokojnie poprawiając sobie długie włosy.
- Kazałam mu odejść, nie chciał. Z resztą...nie chcę z panem o tym rozmawiać- powiedziałam, znów o 2 tony za głośno.
- To że nie chcesz jeść, nie znaczy, że masz go traktować jak powietrze- powiedział ponownie zachowując spokój, którego ja nie miałam.
Zabolała mnie głowa.
- Niech pan stąd idzie, bo mam pana dość. Do widzenia- syknęłam. Położyłam się z powrotem. Włożyłam do uszu mp3 z kawałkami Daniela i zamknęłam oczy.
Wyszedł.
Nie wiem co się stało, ale jak otworzyłam oczy byłam w innym pokoju. Dookoła mnie było pełno jakiś maszyn. Byłam podpięta do kroplówki i do innych urządzeń. Czułam kłucie w żołądku i klatce piersiowej. Byłam tam sama. Bałam się w tamtej chwili samotności.
Rozglądałam się dookoła i zauważyłam, że nie widzę wyraźnie. Miałam przed oczami mgłę. Zachciało mi się wymiotować i niestety mi się udało. Od razu przyleciała pielęgniarka z lekarzem. Szeptali coś do siebie, pewnie żebym nie słyszała.
- Jak nie będziesz jadła umrzesz w ciągu miesiąca- powiedziała nagle pielęgniarka. Jej szczerość powaliła na kolana nawet doktora.
Zwymiotowałam kolejny raz. I kolejny. Zaczęłam płakać, bo nie miałam czym wymiotować już i cholernie bolała mnie głowa i żebra.
Zaczęło mi brakować powietrza, dusiłam się.
Dali radę mnie uratować, ale szczerze wolałabym już umrzeć i nie cierpieć więcej. Robert nie pojawił się w moim pokoju od 2 dni. Podobno siedział przed białymi drzwiami i bał się konfrontacji ze mną. Mój "psycholog" się nim zajął. Miałam tyle czasu do myślenia, aż zaczęłam się zastanawiać co bym zrobiła gdybym była na jego miejscu. Na pewno czułabym się tak jak on.
Po obiedzie, którego nie zjadłam, bo bolał mnie brzuch w moim pokoju pojawił się Daniel. Nie mogłam uwierzyć, że to on. Cieszyłam się jak głupia, aż zapomniałam że nie mogę wstać. Zerwałam się z łóżka, ból mnie zabijał w środku, ale czułam, że chcę do niego podbiec. Jednak podbiegł on do mnie, widząc że ledwo mogę wstać.
Przytuliłam się do niego najmocniej jak wtedy potrafiłam.
- Julka.....- wyszeptał- ty lepiej się trzymaj kupy, bo nas tutaj pozabijasz- dodał szybko. Jego głos drżał. Spojrzał na moją wychudzoną, siną twarz i w kąciku jego oka zauważyłam małą, świecącą łzę.
- Jak dobrze cię widzieć- powiedziałam uśmiechnięta. Usiadł koło mnie na łóżku i poczułam jego zapach. Zmienił perfumy i wiele innych rzeczy. Na przykład fryzurę i miał tatuaż na prawej ręce.
- Nie odezwę się do ciebie jeśli czegoś nie zjesz, obiecuję ci- mówił dość poważnie. Cały czas patrzył na moją twarz. Zrobiło mi się gorąco. Było mi wstyd za mój wygląd. Było mi wstyd za to, ile oni musieli przeze mnie przecierpieć.
- Jeśli dziś zostaniesz do wieczora, to zjem- powiedziałam. Pomyślałam sobie, że fajnie byłoby zjeść coś dobrego, jak za dawnych czasów przed tv.
- Zostanę na pewno pani zombie- uśmiechnął się i znowu mnie przytulił- powiedz mi tylko jedno....
- Co?- zapytałam zaciekawiona
- Kochasz Roberta, prawda?- zapytał poważnie
- Kocham, ale zrujnowałam mu życie- odpowiedziałam
- Ale co ty w ogóle mówisz!- powiedział poirytowany- jesteś dla niego wszystkim, ty mu poprawiłaś życie, nie mów tak- sięgnął do plecaka i wyjął nową płytę.
- Ale po co, zapytałeś czy go kocham?- była to dla mnie jedna wielka zagadka.
- Bo biedak, jest po drugim zastrzyku uspakajającym. I zadzwonił po mnie żebym przyjechał. Tak na prawdę mnie błagał abym namówił cię, abyś zjadła. Wcześniej nie wpuszczali mnie do ciebie, bo byłaś w złym stanie- wytłumaczył od razu.
- I ty mówisz że mu życia nie niszczę...- powiedziałam ironicznie.
- Zaproponuj mu spacer jutro, niech on poprowadzi wózek. Na pewno mu pomożesz. Razem sobie poradzicie z tym wszystkim. A oddzielnie tylko sobie szkodzicie- powiedział to co chciał. Bardzo go za to ceniłam zawsze. Miał racje.
- Dzięki- powiedziałam i rozpłakałam się, przytulając go. Miałam najlepszego przyjaciela na świecie.
Nasze rozmowy nie miały prawie końca, aż do wieczora. Postanowiłam siąść na ten nieszczęsny wózek i sama pojechać po Roberta, który siedział w bufecie, gdzie z resztą spał od 2 dni, bo mimo że miał u mnie w pokoju swoje łóżko, nie wszedł do niego. Chciałam zjeść kolacje również razem z nim. Musiałam do niego wyciągnąć rękę.
Jak wjechałam do bufetu, to już był pusty. Siedział tam tylko Robert w samym kącie i było słychać tylko ołówek, który gryzł się z kartką. Nie zauważył mnie. Miał na sobie już piżamę i widziałam, że po tych zastrzykach trochę mu się poprawiło. Może nagal było widać na jego twarzy zmęczenie, bo nie spał, ale na pewno poprawa była.
- Robert?- zawołałam. Wystraszyłam go, bo aż podskoczył. Zaśmiałam się.
- O Julka- jego zaskoczenie było ogromne. Zamknął szkicownik i wstał, aby do mnie podejść. Kucnął przy mnie, ale wzrok miał skierowany gdzie indziej.
- Daniel już sobie poszedł?- zapytał- bo chciałem mu oddać płyty.
- Nie, chciałabym, żebyś zjadł razem z nami i może obejrzelibyśmy jakiś film?- zaproponowałam uśmiechając się do niego. W ciągu 2 dni bardzo się za nim stęskniłam, poza tym on był taki...taki...
- Dobrze- powiedział odwzajemniając uśmiech.
***
Wieczór we 3 bardzo nam wszystkim pomógł i był bardzo fajny. Po 20 niestety już Daniel musiał iść, bo zamykają klinikę dla odwiedzających.
- Robert..?- zawołałam go, jak ścielił łózko 2 metry ode mnie.
Odwrócił się. Ja siedziałam na łóżku i przyglądałam się, jak jego bycie pedantem go przerasta.
- Hm?- zamruczał.
- Te łóżko od 5 minut już jest pościelone- podpowiedziałam mu podśmiewając się pod nosem.
Uśmiechnął się szeroko ale kontynuował poprawianie.
W tym czasie weszła pielęgniarka i dała mi leki
- Weź jeszcze te tabletki i popij sobie. Widzimy się jutro. Dobranoc- powiedziała patrząc się na Roberta jak na na jeden z cudów świata.
Co z tymi pielęgniarkami nie tak?
Wyszła. Wzięłam się za rozczesywanie włosów i zauważyłam że od tego stresu zaczęły mi znacznie wypadać.
Po godzinie poczułam że tabletki zaczęły działać i byłam w stanie wstać. Robert wtedy leżał i rozmawiał od godziny z moją mamą przez telefon. Bardzo się zdziwił kiedy trzymając się ściany przeszłam w jego stronę.
Natychmiast zakończył rozmowę i pierwszy raz od 3 dni rzucił się na mnie przytulając mnie z całej siły.
To była najpiękniejsza chwila w całym tym nieszczęściu. Poczułam bliskość, której tak bardzo było mi brak.
- Razem sobie damy radę- powiedziałam- nawet jeśli zabiłam ci dziecko- dodałam nie puszczając uścisku.
- Razem sobie damy radę- powiedziałam- nawet jeśli zabiłam ci dziecko- dodałam nie puszczając uścisku.
- Nigdy więcej tak nie mów. Kocham cię i będę przez całe życie- powiedział i pocałował mnie tak, jak za pierwszym razem, kiedy zapraszał mnie to Ameryki.
