niedziela, 18 maja 2014

Rozdział XIII- Nie chcę już kłótni

Jak się obudziłam on nadal spał, nie mogłam się ruszyć, bo gdybym się ruszyła to obudziłby się, a tego nie chciałam. Musiał nadrobić trochę godzin snu. Najgorsze było to że miałam telefon i pilot od telewizora za daleko i nie miałam wyjścia, musiałam wytrzymać w bezruchu jeszcze przynajmniej godzinkę. Oglądałam ściany przez 20 minut....okno 10 minut....Roberta z pół godziny a on nadal nie wstawał. Wystraszyłam się dźwięku mojego telefonu, ktoś do mnie dzwonił. Spojrzałam na zegarek który wisiał na ścianie. Było południe. Kto mógł do mnie dzwonić??
Postanowiłam leciutko zdjąć głowę Roberta z mojego brzucha i sięgnąć po telefon. Kiedy już tchnęłam moją komórkę, Robert złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął mnie do siebie.
- nie odbieraj- powiedział takim słodkim zaspanym głosikiem.
W ciągu sekundy przeszły mi po całym ciele ciarki i stałam się z kamienia. Nie wiedziałam jak zawsze co mam robić. Powiedzieć coś? Zrobić coś? Wyrwać się z uścisku? Przytulić się? Spojrzeć na niego? 
Czemu ja przy nim nie byłam sobą, albo może byłam za bardzo sobą? Czemu ja tak bardzo bałam się jego reakcji? 
Postanowiłam że będę robić to co czuję, bo inaczej to nie będzie miało sensu, w najgorszym przypadku wyśmieje mnie. Choć nie sądzę że on jest aż taki straszny, ale nie znam go na tyle dobrze żeby mieć do tego pewność.  
-stało się coś?- spytał pewnie dlatego bo zawiesiłam się. Za dużo myślałam.
Obudziłam się tak jakby ze snu.
- nie, nie się nie stało- spojrzał na ekran mojego telefonu. 
Zgadnijcie, kto dzwonił?
Robert wyrwał mi telefon z ręki i odebrał bez A ani B.
- Halo? Nie nie ma jej, nie może wyjść bo umówiła się ze mną, nie obchodzi mnie to, nara- rozłączył się i rzucił telefonem na drugą stronę łóżka. Na szczęście miałam małżeńskie łóżko, bo gdy takie nie bylo, mój biedny telefonik upadłby na podłogę.
- Robert....- westchnęłam. Trochę był chamski dla Adriana, ale w końcu tego człowieka prawdopodobnie nigdy nie zobaczę, więc nie zamierzałam się obrażać.
- no co?- uśmiechnął się. Był zadowolony z siebie. Odwzajemniłam uśmiech, oparłam się na ręce 
- jesteś straszny, czasami się ciebie boję- zaśmiałam się krótko i spojrzałam się na niego
-  przyznaję, może troszeczkę jestem dziwny- podkreślił słowo troszeczkę grubą kreską.
- troszeczkę?- roześmiałam się tak głośno, że pewnie wszyscy mnie usłyszeli.
- no....dzięki.....- zrobił minę w stylu "poker face" a pózniej też zaczął się śmiać, aż powietrza mu zabrakło.
Wyszliśmy z łóżka dopiero po 13, akurat na obiad. Zeszliśmy szybko po ubraniu się, nawet nie zdążyłam się umalować. A potrzebowałam 2kg tapety żeby zakryć mój 2 noc który wyrósł mi w nocy.
Usiedliśmy przy stole i wszyscy na nas się patrzyli jakbyśmy zrobili coś złego, albo jakbyśmy byli z innej planety. Kiedy Ann zapytała czemu nie zeszliśmy na śniadanie. Udławiłam się kluskiem i Robert wybuchł melodyjnym śmiechem kiedy ja się dusiłam. Byłam cała czerwona ze wstydu. A Robert prawie spadł z krzesła. Już nawet nie miał siły na śmiech. Ann też nie wytrzymała i dotrzymała mu towarzystwa. Wszystkim było do śmiechu, tylko nie mi. Śmiech Hilary, był nieznośny. Chętnie to bym wstała i powyrywała jej te blond włosy, co do jednego. Rzadko się zdarza żebym aż tak bardzo kogoś nie lubiła.
Po obiedzie momentalnie wstałam i poszłam do pokoju się uspokoić, nie wiem czemu ale dostałam nerwicy. Postanowiłam o tym nie myśleć i zaczęłam się malować, wiedziałam że jak policzę do 10 to usłyszę pukanie do drzwi, bo Robert zawsze pojawiał się po tym jak strzelałam fochy albo się upokarzałam publicznie, tak jak 5 minut temu. 
Nie pojawił się jednak! To dobrze, miałam czas żeby się wyładować. Szkoda że obiektem moje złości był tusz do rzęs, który "sam" się złamał. Jejku, szkoda mi go było, bo nie miałam zapasowego, a on był moim ulubionym. Nie sklejał mi rzęc itd....zawsze lepiej zepsuć kosmetyk niż pokłócić się z nerwów z Robertem. Więc powinnam się cieszyć że tym razem udało mi się z nim nie pokłócić.
Zmieniłam buty na trampki i wyszłam na spacer.
Robert grał w kosza z Jackiem, Ann robiła porządki w ogrodzie. A Hilary słuchała muzyki i tańczyła. Gospodarz kosił trawę, więc nie było słychać jak wychodzę. Dopiero jak przeszłam się sama zauważyłam w jakim pięknym miejscu ja przebywałam. W Polsce wszystko było pokryte śniegiem, a tu wszystko żyło i kwitło. Zauważyłam wiele nieznanych drzew i nawet trawa była taka...inna. Szczerze to nie chciałam wracać do domu, przyzwyczaiłam się tutaj. Czułam że będę tęsknić za tym miejscem. Wróciłam do willi wieczorem, taka szczęśliwa. Potrzebowałam takiego długiego spaceru.
- co tak długo?- spytał Robert który podszedł do mnie kiedy weszłam na podwórko.
Nadal grał, jak mu się chciało, przecież to tyle godzin?
-straciłam poczucie czasu- był jakiś dziwny, jakby coś się stało.
- aha- westchnął, coś go gryzło.
- co się stało?- spytałam podejrzliwie. Bardzo chciałam wiedzieć, co się z nim dzieje. Dzisiaj miał dobry humor, aż go brzuch bolał ze śmiechu a teraz miałam wrażenie że nie rozmawiam z Robertem ale z jego ciałem.
-nic- powiedział cicho i westchnął opuścił głowę i jego oczy mówiły "daj mi spokój", albo " pomóż mi"
Przytuliłam go mocno. Tzn..przytuliłam jego brzuch.....byłam za niska. Chyba musiałam zacząć nosić buty na wysokim obcasie. Umiałam w takich chodzić ale przecież nie nadają się na spacer. Szkoda że nie byłam o 10 cm wyższa ,byłoby idealnie.
Nadal go nie puszczałam, był taki zimny...miło go się przytulało, ale mógłby być trochę cieplejszy. Od niego wiało chłodem i to dosłownie.
- powiesz co ci jest? przecież widzę!- starałam się dowiedzieć o co chodzi. Może umiałam go pocieszyć?
On bez serca, bez przemyślenia, bez grama litości wybuchł swoim tak bardzo irytującym śmiechem, co mnie bardzo zdziwiło i szczerze mówiąc zawiodłam się. Ja się o niego martwiłam, a on tak po prostu mnie wyśmiewa?
- nic mi nie jest, chciałem tylko zobaczyć jak zareagujesz...- przyznał kończąc chichotanie. Momentalnie zostawiłam go i zjadałam go zabójczym spojrzeniem.
- Jesteś straszny! Nienawidzę cię- krzyknęłam zdenerwowana. Żeby nie zdenerwować się bardziej odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę drzwi.
- no nie denerwuj się....nie znasz się na żartach?-szedł za mną
- za karę już nigdy cię nie przytulę, zapomnij-  to była groźba, brzmiała jak groźba i wypowiedziałam to groźnie 
- nie wierzę....- mówił spokojnie ale wiedziałam że jak powie jeszcze coś to jeszcze dziś będzie miał śliwę pod okiem. Mogłam mu to obiecać
- a chcesz się przekonać?- odwróciłam się znerwicowana. Byłam bardziej zła niż wtedy gdy po ognisku mnie szantażował albo kiedy przeczytał mój pamiętnik.
Wiedziałam że my nie wytrzymamy dnia bez kłótni więc nie zamierzałam ulegać tym razem
-nie nie- powiedział szybko. Uśmiechnął się żeby załagodzić sytuacje ale nie udało mu się- przepraszam..nawet żartować nie mogę?- spojrzał na mnie z ukosa. Specjalnie mówił do mnie miłym głosem żebym zaczerwieniła się i przestała się denerwować.
- ale to nie było śmieszne. Ani trochę- starałam się być chłodna tak samo jak on. Ale nawet jeśli się starałam to nie wychodziło mi to. Nie potrafiłam być dla niego konsekwentna i chamska. To było bardziej irytujące niż on.
- to co mogę zrobić? Nie chcę się już kłócić- zrobił krok do przodu
- wystarczy mi jak obiecasz mi że już tak nie będziesz robił
- no dobrze, przepraszam- widziałam że na prawdę żałował że sprawił mi przykrość 
- poczułam się jak gówno- oj, czasami byłam szczera do bólu. Nie zawsze na to miałam odwagę ale w tamtym momencie, poczułam że mogę mu powiedzieć wszystko- ale było minęło, karę i tak masz
Zaśmiałam się, żeby przekazać mu że już jest w porządku. Może nie do końca, ale nie zamierzałam dalej z nim dyskutować, to nie miało sensu. On miał już ten swój charakterek i ja nie mogłam przecież go od tak zmienić, na to potrzeba sporo czasu. Mam nadzieję że wytrwamy razem.
- czy my w ogóle przeżyjemy jeden dzień bez żadnej kłótni?
-może kiedyś...- westchnęłam. 
Byłam z nim jeden dzień i już zapowiadało się na to że to będzie bardzo ciężki związek. Szkoda że byłam świadoma że to jest mój pierwszy.....przerażała mnie myśl że to wszystko może się skończyć szybciej niż się zaczęło.
Poszliśmy do swoich pokoi w nocy to ja do niego przyszłam. Wiem, że miał mieć karę ale jakoś nie mogłam usnąć z myślą że pewnie on też nie śpi. Zaskoczyła go moja obecność.  Wparowałam mu do łóżka. Jego było bardzo małe ale jakoś się zmieściliśmy. Śmiałam się z niego, bo dali mu taki krótki koc że mu stopy wystawały... Nie mógł mnie za nic w świecie uspokoić. Nawet nie zdołałam go pocałować, bo mi się to przypomniało i wybuchłam śmiechem kiedy już prawie dotykał moich ust. Udawał obrażonego a ja i tak nie mogłam przestać...
- obudzisz wszystkich idiotko- powiedział krótko. Miał mnie już pewnie dość, ale to miała być taka moja mała zemsta - uspokój się! 
- nie- krótko i na temat. 
Zdenerwował się, wstał podniósł mnie i znowu ochlapał mnie lodowatą wodą. Myślałam że go zabiję. Ale o mało co on by mnie nie zabił. Niechcący mnie lekko popchnął i poślizgnęłam się w łazience na płytkach!
Prawie się połamałam. Całą noc spędziłam płacząc z bólu, ale nie miałam nic złamanego, on zaś przepraszał, przytulał mnie i suszył mi włosy. Nie byłam zła ani zdenerwowana ale cała obolała. Potłukłam się strasznie z własnej nieuwagi. Usnęłam mu na kolanach, jak dziecko. Byłam ciekawa czy on też da radę dziś usnąć. Chociaż na trochę.

1 komentarz:

  1. poczatek tego rozdziału bardzo mi się podobał. Coraz lepiej ci idzie pisanie :P czekam na następny rozdział :P

    OdpowiedzUsuń