Weszłam do kuchni i nie wzracając uwagi na to czy mu się podoba to że ja siadam przy jednym stole po prostu to zrobiłam. Spojrzał na mnie tym anemicznym wyglądem. Było widać że nie spał, jego oczy były zmęczone ale świeciły. Nic nie powiedział więc się do niego uśmiechnęłam. On nie odwzajemnił uśmiechu, po prostu spuścił wzrok i jego wyraz twarzy w ogóle się nie zmienił.
Aha, czyli wczorajszy "foch" mu nie przeszedł...w porządku.
Gdy wstałam po kubek do kawy zadzwonił jego telefon, od razu odebrał, ale przed naciśnięciem zielonej słuchawki ciężko westchnął.
- halo, nie mogę dzisiaj bo są święta a nie jestem sam, wiem że można zarobić ale serio nie mogę. Aha....no dobra....będę....za godzinę. Pa..
CO? nic z tego nie rozumiałam..
- gdzie idziesz?- spytałam zmieszana. Nie chciałam żeby ruszał się z domu, tym bardziej że były święta i śnieżyca na dworzu nie była przyjaznym czynnikiem.
- pracować..- mówił cicho, widać było że nie miał ochoty na pracę, tym bardziej że ona nie była legalna....miał kuratora na głowie...nie mógł nabroić bo pózniej miałby problemy
- ale Robert, są święta. i pada śnieg, pójdziesz za tydzień. Najlepiej by było gdybyś w ogóle tam nie chodził..to jest nie pewne i nielegalne..- tłumaczyłam mu jak dziecku, ale wiedziałam że on i tak i tak pójdzie. W końcu musiał się utrzymać, a nie chciał pomocy. W każdej chwili mogłam mu pomóc. Suma którą dostaje od rodziców starczyłaby spokojnie dla mnie i dla niego, nawet na wakacje by nam się uzbierało. Ale nie chciał pomocy. Chciał udowodnić mi, całemu światu i chyba sobie też że da sobie radę i że nikogo nie potrzebuje. I to było złe. W końcu człowiek żyje po to by cieszyć się życiem, po nim nie było widać żeby się cieszył tym co ma, pewnie sądzi że nie ma nic. Ale ma mnie, szkoda że o tym zapomina, chciałabym stać się tak ważna dla niego, jak on stał się ważny dla mnie przez ten krótki czas. Zatęskniłam trochę za moimi malinkami i za jego uśmiechem. Od kiedy się pokłóciliśmy w ogóle się do mnie nie uśmiecha, ignoruje mnie. A teraz nawet idzie do pracy. Absurd....
Nawet nie chcę mi się w to wierzyć, a najgorsze jest to że sądziłam że w tym roku będzie inaczej, że będzie wyjątkowo. Niestety, marzenia pozostaną marzeniami, jak te żeby żyć w pełnej, szczęśliwej rodzinie.
- Jula muszę....niestety... postaram sie przyjść wieczorem- czyżbym usłyszała w jego głosie żal?
- wieczorem?- zachowywałam się tak, jakby nic do mnie nie dochodziło. Chyba za bardzo w tym momencie się zawiodłam.
- tak....- ziewnął i wstał z krzesła.
Podszedł do mnie i stanął chyba liczył na to że wstanę i rzucę mu się na szyję. Ale nie tym razem. Pięć minut temu nie miał litości, nawet nie odwzajemnił głupiego uśmiechu a teraz co? liczył na to że będę za nim latać? Grubo się mylił.
Wsunęłam się krzesłem bardziej do stołu i zaczęłam pić herbatę. On pochylił się żeby dać mi buziaka w policzek ale ja specjalnie odchyliłam głowę. Więc objął mnie od tyłu, z jego uścisku nie potrafiłam się wyrwać
- odpuść sobie- powiedziałam zdenerwowana.
- nie, przyjdę to porozmawiamy- był stanowczy. Czasami to sama nie rozumiałam jego zachowania...raz miał mnie gdzieś, raz chciał wszystko naprawić.....to robiło się męczące.
Nie odpowiedziałam. Zignorowałam go totalnie...dał mi buziaka jednak w policzka przed wyjściem, po którym nawet na niego nie spojrzałam...niestety poczułam jego zapach i to sprawiło że zamknęłam oczy. Zauważył to, jednak nic nie zrobił. Nie widziałam jego miny bo nie spojrzałam na niego, po otworzeniu oczu patrzyłam się na wzorki które były na kubku.
Wyszedł.
Pierwszy raz od kiedy z nim jestem aż tak chciało mi się płakać, nie płakałam jeszcze z jego powodu ale dziś chyba był ten dzień. Wstałam z krzesła i poszłam do pokoju położyłam się na łóżku i zaczęłam ryczeć...tak bardzo że nie potrafiłam się uspokoić. Bardzo mi się smuciło. Spojrzałam za okno, strasznie padał śnieg nawet nie widziałam domu z nad przeciwka. Cały dzień przepłakałam, dosłownie. Po 17, jak usłyszałam że ktoś wchodzi do domu, wytarłam szybko łzy i udawałam że śpię.
- wiem że nie śpisz bo jak przechodziłem widziałem jak gasiłaś światło- stwierdził zmęczony sytuacją i chyba pracą też.
Nie odezwałam się, wtuliłam się bardziej w poduszkę wytarłam o nią resztę łez. Przestałam płakać ale nie smucić się.
-odezwiesz się może?- spytał. Wiedziałam że jak się odezwę to po głosie zobaczy że plakałam więc postanowiłam milczeć, poza tym nie miałam mu nic do powiedzenia - zaraz przyjdę tutaj tylko się wykąpie bo jestem cały w farbie
Nie wiem czemu, ale poczułam potrzebe, taki impuls żeby na niego spojrzeć.
Miałam zapłakane oczy pewnie czerwone, ale i tak wiedziałam że on wiedział co cały dzień robiłam więc przestałam się przejmować
Był cały w farbie. Dosłownie, farba różnego typu spreje, wyglądał jak prawdziwy artysta. Szkoda tylko że "pracował" nielegalnie i w taką pogodę.
-mam ciuchy po tacie jak jeszcze tutaj był i zapomniał, to się przebierzesz- powiedziałam, nie patrzyłam mu w oczy, unikałam jego spojrzenia bo było one dla mnie za ciężkie.
-dobra
Poszłam do salonu i wyjęłam mu z kredensu ciuchy na zmianę.
Tak dziwnie w nich wyglądał. Gdy już wyszedł z łazienki ja siedziałam w salonie i oglądałam jakiś film, nic z niego nie rozumiałam bo strasznie byłam zamyślona.
- Jula...to może porozmawiamy, co?- zachęcał swoim głosem do rozmowy.
- o czym?
- o tym co się dzieje..czemu tacy jesteśmy?
- po prostu nam się nie układa, nie pasujemy do siebie
- bzdury, może jakiś kompromis?
- o czym ty mówisz?- nie spojrzałam w ogóle w jego oczy, nie zamierzałam.
- ja obiecam ci że będę starał się być miły i wyrozumiały. Ale ty musisz mi obiecać że nie będziesz miała żadnych kolegów płci męskiej
- niby czemu? przecież im się nie rzucę na szyję, co?
- bo nie lubię tego i nie będę tego tolerował
- jesteś dziwny. Ja będę utrzymywać kontakt z Danielem, nie zabronisz mi tego
- ale niestety muszę bo to doprowadza mnie do szaleństwa, nie chcę się denerwować
- pomyśl troszkę....on był od początku moim przyjacielem to się nie zmieni, przecież jesteśmy razem...nie ufasz mi?
- ufam...ale..
-ale co...masz mnie za jakąś wywłokę? Przecież nie zrobiłabym ci świństwa..poza tym..spójrz na mnie....kto by w ogóle zajmował się mną...proszę cię, nawet dziwie się że ty tu stoisz, ślepy jesteś i tyle.
- przestań...nie będę z tobą dyskutować, nie będziesz z nim nigdzie wychodzić poza szkołę i tyle.
- nie rozkazuj mi...- byłam już bardzo zdenerwowana.
Zadzwonił telefon , ironia losu chciała żeby to był Daniel.
Podszedł do mnie i wyrwał mi go z ręki
- hm...ciekawe...tylko kolega dzwonił by po raz pięty w ciągu 2 dni..?
- tak, tlyko kolega, ma przecież dziewczynę
- a wiesz po co ją ma? żebyś była zazdrosna. Może jesteś? No przyznaj się.
Nacisnął za mnie czerwoną słuchawkę.
Ta rozmowa nie miała sensu......najmniejszego sensu.
- uspokój się!- podniosłam ton głosu- jeśli nie, to nie będziemy rozmawiać
- jestem spokojny- usiadł sobie- po prostu mówię ci że się z nim nie będziesz spotykać i tyle zero nerwów ani dyskusji..
- chyba mnie nie zrozumiałeś....jestem z tobą i nie chcę innego chłopaka..ale ja nie zostawię mojego przyjaciela tylko dlatego że ty wymyślasz sobie bajeczki i jesteś dziecinnie zazdrosny- prychnęłam
Spojrzał na mnie wkurzony.
- no to się spotykaj z nim, ale nie ze mną- wstał i wziął swoją kurtkę
- gdzie idziesz?- spytałam jeszcze bardziej zirytowana.- kiedy zrozumiesz o co mi chodzi to zadzwoń, nie pozwolę żebyś spotykała się z innymi chłopakami tym bardziej z tymi którzy są tobą zainteresowani
- Robert...przestań. Zachowujesz się jak dziecko teraz....ta kłótnia nie ma sensu.
- ja jakoś nie mam koleżanek, i nie robię ci na złość ani nie daje ci powodów do zazdrości! A ty robisz wszystko żebym wychodził z siebie, tym bardziej po tym jak się dowiedziałaś że mam problemy z kontrolowaniem się
- nie robię ci na złość, po prostu nie lubię jak ktoś mi rozkazuje, tym bardziej w kwestii znajomych
- ja powiedziałem jasno- spojrzał mi w oczy- przemyślisz to zadzwonisz, nie będę chodził obrażony ani sprawiał ci przykrości po prostu wyjdę i zobaczymy się ja się ogarniesz- mówił coraz szybciej coraz mniej czule
- Robert....są święta..może przestaniemy, co? Właśnie takim zachowaniem robisz mi przykrość i samemu sobie też....
-
Musisz pewne sprawy zrozumieć..
Ruszył
do drzwi przy wyjściu musiałam coś powiedzieć
-
chyba ty masz wiecej do myslenia- wyszedł.
Zaczęło
się moje świąteczne piekło. Nie miałam wyrzutów sumienia. To on
musiał sobie w głowie poukładać nie ja, ja wiedziałam co dobrze
i właściwe. Dlatego nie zadzwoniłam do niego przez następne 2
dni. Siedziałam tylko w domu i oglądałam telewizję, słuchałam
muzyki, piekłam ciastka...robiłam wszystko żeby tylko o tym nie
myśleć, szkoda że to było niemożliwe. MYŚLAMI BYŁAM Z NIM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz